Okładka książki "Gdzie śpiewają raki"

Gdzie śpiewają raki – Delia Owens

Gdzie śpiewają raki – Delia Owens

Raz na jakiś czas przeglądam sobie w ramach prokrastynacji TOP100 na lubimyczytac.pl, by dodać może coś na swoją listę “do przeczytania”. W ten sposób znalazłem “Gdzie śpiewają raki”. Zaczynając lekturę, nie miałem najmniejszego pojęcia czego oczekiwać, chociaż średnia ocena 8.0 w największym portalu czytelniczym w Polsce lekko zachęcała, a w topce książka ta znajduje się od miesięcy. No i trochę się naciąłem 🙂 Uwaga, będą poważne spoilery.

Fabuła jest dość dobrze opisana z tyłu okładki – na bagnach umiera człowiek, a podejrzenie pada na miejscową dziwaczkę, dziewczynę mieszkającą samotnie na mokradłach. Autorka zdecydowała się na dość niestandardowe rozwiązanie i kolejne rozdziały należą na zmianę do teraźniejszości, rozwiązywania zagadki śmierci Chase’a oraz przeszłości, w których poznajemy smutną historię Dziewczyny z Bagien. Sam pomysł nie jest zły, ale wykonanie jest dość, nazwijmy to, niechlujne. Zależnie od tego czy autorka miała pomysł na to, co może się dziać, rozdziały mają czasem po stronie, czasem po kilkanaście, co powoduje, że przez pierwszą połowę książki, teraźniejszość płynie niemrawo, za to pod koniec to przeszłość strasznie się dłuży, zanim w końcu fabuła splata się w jedną całość. 

Mimo to czytanie było przyjemne; prosty język sprawiał, że strony przewracałem bardzo szybko. Dużo osób w recenzjach (które teraz przeczytałem) zwracało uwagę na opisy przyrody. W mojej ocenie one owszem, są obecne, ale bynajmniej nie w dużej ilości, ani nie są specjalnie złożone. Odniosłem wrażenie, że ponieważ świat przedstawiony jest żywy, bagna są pełne najróżniejszych stworzeń, których obecność autorka często zaznacza pojedynczym zdaniem, część osób uznała, że opisy też są barwne i żywe. Pisząc te słowa, przekartkowałem książkę i to są krótkie fragmenty rozrzucone co jakiś czas, na pewno nie nic wyjątkowego. Technicznie jest więc w porządku, przez kilkadziesiąt pierwszy stron nawet dałem radę się zanurzyć w tym świecie i eksplorować mokradła Północnej Karoliny.

Mimo to, od któregoś momentu, każda kolejna strona sprawiała, że narastał we mnie coraz silniejszy niepokój, obawa, że coś jest nie tak. Początkowo było to niejasne odczucie, gdzieś około połowy zorientowałem się, co mi nie pasuje. Z kolejnymi rozdziałami coraz mocniej docierało do mnie, że historia, mimo że ładnie napisana, chyba może nie mieć większego sensu. Trup mógłby sugerować, że będzie to kryminał, jednak mimo zagadki kto zamordował chłopaka, nie mamy tu żadnej detektywistycznej pracy do wykonania. Podejrzana od początku jest tylko jedna, a my mamy zaangażować się emocjonalnie proces, w ramach którego mają ją skazać. Autorka wychodzi z siebie, by przekonać nas (i ławę przysięgłych), że Dziewczyna z Bagien nie mogła zamordować Chase’a, ale bez zaproponowania innych podejrzanych wychodzi to raczej mizernie. Więc gdy uniewinnili bohaterkę, miałem wrażenie, że ta historia to może trochę komentarz na temat “obcego”, że jako ludzie mamy tendencję do szukania zła w Innych, tych, którzy nie pasują do naszego wyobrażenia o świecie. Myślałem, że chodzi o to, by pokazać, że czasem najprościej jest nam oskarżyć o zło kogoś wygodnego. Jednak po paru stronach dowiadujemy się, że to morderstwa z zimną krwią dokonała nasza bohaterka.

Bez wątpienia można by podnieść argumenty na jej obronę – Chase wykorzystywał jej uczucia przez pewien okres, a czynnikiem spustowym była próba gwałtu. I prawdopodobnie, gdyby bohaterka zamordowała go w szeroko rozumianym afekcie, bardzo łatwo przyszłoby mi jej współczuć. Tutaj mamy sytuację zgoła inną, morderstwo jest dogłębnie przemyślane i wirtuozyjnie zaprojektowane w ten sposób, by uciec od odpowiedzialności. Dziewczyna z Bagien dokonuje tutaj samosądu, okazuje się, że ten “inny” faktycznie nie pasuje do naszego świata, morduje człowieka nawet nie za to, co zrobił, tylko domyślając się, co może zrobić w przyszłości. Motywacją bohaterki jest to, że Chase nie da jej spokoju po upokorzeniu związanym z nieudaną próbą jej zgwałcenia. I znowu, to by było być może do obrony, gdybym to nadal była “Dziewczyna z Bagien”. W tym momencie nasza bohaterka jest już jednak sławną i obytą w świecie osobą, która rozumie zawiłości “cywilizowanego” świata, ale postanawia je zignorować i postawić się ponad prawem. Cała powieść jest napisana tak, byśmy jej współczuli, ponieważ miała trudne życie, została oszukana przez dwóch partnerów, którym zdecydowała się zaufać, nie rozumie świata i pełni rolę szlachetnego dzikusa Rousseau, skrzywdzonego przez nasz świat. 

Z poważnych wad, bardzo nie lubię, gdy w powieściach kryminalnych, z zagadką “kto zabił”, autor przedstawia myśli zabójcy bez przyznania, że ten wie, że jest zabójcą. Osoba, która dokonała morderstwa, przecież o tym wie, więc sztuczne zmienianie tego, jak postrzega rzeczywistość, by czytelnik nie domyślił się, że to ta osoba jest winna, przeszkadza mi. Jasne, gdyby Dziewczyna z Bagien w myślach od razu przyznała się, choćby tylko przed sobą samą, że to ona zamordowała Chase, czytelnik nie czułby napięcia związanego z procesem, ale mimo to, traktuję to raczej jako słaby warsztat – nie potrafię przedstawić rzeczywistości takiej, jaka jest, więc nagnę ją po to, by powieść była ciekawsza. 

Ostatecznie oceniam książkę jako poniżej przeciętnej, chociaż wolałbym powiedzieć “poniżej dobrej”, gdzie dobra książka to taka, która jest napisana w sposób przemyślany, opowiada spójną historię i poza technicznym poziomem ma w sobie coś więcej. “Gdzie śpiewają raki” jest według mnie bardziej marketingowo wypromowanym miernym dziełem, napisanym tak, by wzbudzać emocje, napisanym dla czytelnika, a nie opowiadając dobrą historię.

Dodaj komentarz