“Kołysanka dla Czarownicy” to jedna z tych książek, które są (były) na mojej liście do przeczytania z powodów dla mnie całkowicie nieznanych. Czy ktoś mi ją polecił? Nie kojarzę nic takiego. Czy czymś zwróciła moją uwagę? No może, ale jeśli tak, to czym, bo w momencie wypożyczania jej z biblioteki wywołało u mnie tylko zdziwienie, co ja w sumie wypożyczam. Zwykle w takich sytuacjach, których zdarza się zaskakująco dużo, zakładam, że coś mną kierowało, gdy dodawałem ją na listę, więc czytam, co zrobić.
Od strony fabularnej opowiada o wiedźmie, umiejącej rzucać i odczyniać klątwy, Jagodzie Wilczek. Jaga żyje sobie radośnie w XXI-wiecznej Warszawie, ukrywając się, raczej bez wysiłku, przed mugolami… znaczy, przed tą częścią świata, który nie czaruje. Pracuje jako freelancer specjalista od klątw, a ponieważ jest najlepsza w całej Polsce, czasem o pomoc prosi ją nawet policja. Brzmi to może bez szału, ale uważam, że autorka, Magdalena Kubasiewicz, napisała naprawdę przyjemny kawałek literatury. Świat jest na tyle rozbudowany, że nie wydaje się pusty; problem ukrywania się przed niemagicznymi jest trywialny, ale nie znika ze stron książki w połowie, jak to się czasem zdarza, co podtrzymuje klimat.
Specjalizacja Jagody w klątwach, czyli magii bardzo specyficznej, raczej pośredniej i niezbyt widowiskowej daje unikalny charakter czemuś, co mogłoby być kryminalną wersją Harrego Pottera, dla trochę starszego czytelnika. To sprawia, że powieść jest naprawdę ciekawa, no bo nawet jeżeli wiemy, że bohaterka w końcu zwycięży, dużo mniej oczywiste staje się, jak to zrobi. Jagoda to świetnie skonstruowana postać, dla której najlepszym określeniem byłoby chyba: kompetentna. Radzi sobie ze stawianymi przez otoczenie problemami nie dlatego, że ma szczęście, nie dlatego, że jest wybrańcem (choć talentu to jej nie brakuje), tylko dlatego, że jest inteligentna, a dodatkowo wspomaga to własną pracą. Chłopiec ze zjawiskami meteorologicznymi na czole nie ma podejścia.
Czymś, na co chciałbym zwrócić uwagę, choć może to wynikać z mojego dyletanctwa w kwestii polskiej literatury, jest naturalne i zgrabne zastosowanie polskich imion, które już po kilku stronach nijak nie gryzą się z magicznym światem. Miałem chwilę strachu, gdy po Kamilu i Jagodzie pojawiła się postać nazywana Mario, w mojej wyobraźni od razu pojawili się gorącokrwiści Stefano i stonowani Richardzi, którzy tylko czekają, by wypchnąć się do swojskiej Warszawy ze swoją romantyczną ofertą, ale na szczęście, szybko okazało się, że to zwykły Mariusz Olcha. Oryginał, nic z importu.
Jedyną rzeczą w powieści, która troszkę mi nie odpowiadała, był wątek “miłosny”. Należy to dać w cudzysłów, ponieważ chodzi właśnie o to, że love story nie ma, że już była, a teraz pozostaje po niej jedynie kociołek zmieszanych i nie całkiem jasnych uczuć. Całkowicie rozumiem, dlaczego on się pojawił, był jak najbardziej spójny z całą resztą. Dostrzegam jego wpływ na fabułę. Z drugiej strony wydaje mi się, że gdyby go pominąć i parę wydarzeń minimalnie przerobić, by ten ex-chłopak nie generował problemów, by jego funkcję pełniły czasem postacie nawet bardziej drugo- czy trzecioplanowe; myślę, że “Kołysanka” by na tym nie straciła. Czytając czułem, jakby on tu był dodany dlatego, że “romans musi być”, podczas gdy opowiedziana historia jak najbardziej broni się bez tego.
By być obiektywnym, zauważę że fabuła czasem jest trochę jednoliniowa i zdarzało się, że już wiedziałem, co się wydarzyło i tylko czekałem, aż Jaga nadgoni z ogarnianiem własnej przygody. Pojawienie się w przeciągu paru dni dwóch stworzeń, w okolicy głównej bohaterki, które uważane były za legendę, też trochę naciągane. “Kołysankę” należy zaklasyfikować raczej jako young adult, więc nie kole to tak mocno w oczy.
Mam jednak straszny problem by, ocenić tę książkę. Bo to nie jest arcydzieło, mimo że sprawiała mi mnóstwo przyjemności podczas czytania i szalenie chętnie sięgnę po kolejne części. Nie jest to na pewno książka poniżej przeciętnej, ale do bycia ponadprzeciętną w mojej ocenie czegoś jej brakuje. Chociaż, może nie tyle brakuje, ile tego po prostu nie ma. Jest w niej wszystko to, co powinno być, by była to przyjemna i lekka opowieść i nic więcej. Słowem, które przychodzi mi najsilniej do głowy, jest tak, jak w przypadku Jagody Wilczek: kompetentna. Jest po prostu bardzo skuteczna w dostarczaniu radości czytelnikowi.