Uwaga! Recenzja zawiera spoilery!
Niestety w przypadku “Piękno i bestie” Somaniego Chainani dałem się nabrać. Po pierwsze, urzekła mnie okładka, która jest naprawdę śliczna. Minimalistyczny Czerwony Kapturek stawiający czoło wilkowi, którego rozmiar każe się zastanowić czy te dwa elementy są w ogóle częściami jednego obrazu. Jednak ta sama biel włosów i drobnego sztyletu dziewczyny oraz zębów wilka tworzą tak potrzebne połączenie mówiące nam, że owszem, to naprzeciw tej bestii staje drobna dziewczyna. Do tego te ciernie! Naprawdę, po takiej okładce spodziewałem się czegoś wyjątkowego.
Drugi raz nabrałem się, gdy zobaczyłem nazwisko autora i opis z tyłu książki. Obietnica pokazania znanych mi klasycznych baśni, przerobionych przez kogoś z innej sfery kulturowej wydała mi się bardzo kusząca. Niestety Somani jest amerykaninem mimo egzotycznego nazwiska, a jego książka jest amerykańska do bólu. Przepełniona politpoprawnością, wciskaniem wartości z naszego świata do światów, w których nijak one nie pasują, europocentryczna, uznanie innych kultur sprowadza się do zmiany imienia postaci. Przecież jeżeli Belle nazywa się Mei, a jej ojciec Lieu, to już orient, prawda?
Jak łatwo się domyślić, książka mi się nie podobała. Ponieważ to zbiór opowiadań, przejdę przez wszystkie opowiadania, komentując je paroma zdaniami. Na 12 opowiadań, uważam, że 1 jest warte uwagi i nawet ciekawe, pozostałe są złe lub bardzo złe. Podstawowym problemem jest, że czytając odnosiłem wrażenie, że morał, który czasem się pojawia (acz raczej rzadko), jest całkowicie oderwany od treści opowiadania.
Czerwony Kapturek
Pierwsze opowiadanie, uważam, że w ogóle nie jest przeróbką Czerwonego Kaptura, tylko jest klasyczną baśnią, z dopisanymi dwoma akapitami na koniec, by przekazać dziwną, chyba feministyczną (może?), myśl. Różnice z oryginałem są kosmetyczne, nie zmieniają w żaden znaczący sposób struktury baśni. Czerwony Kapturek idzie do lasu, spotyka wilka, idzie do babci, wilk idzie do babci, wilk jest zabity. To, że w wersji Somaniego Kapturek idzie do lasu nie po prostu, tylko jako ofiara z najpiękniejszej kobiety w wiosce, składana co roku wilkom, nic nie zmienia, daje jednak wymówkę, by Kapturek po zabiciu wilka… zaczął samemu udawać bestię, nadal co roku porywając najpiękniejszą dziewczynę z wioski, by ta “mogła nie martwić się swoją urodą”. Nie jestem pewien, jaki morał mam z tego wyciągnąć.
Królewna śnieżka
Czyli murzyńska Królewna/Królowa/Królewna/Królowa/Królewna Śnieżka, ofiara rasizmu swoich poddanych. Fabuły nie będę streszczać, ponieważ jest dość zawiła i zawiera nawet pseudo-pętle w czasie (stąd zamieszanie z tytułem Śnieżki), zwrócę uwagę jednak na dwie rzeczy. Po pierwsze, jak na protagonistkę, Śnieżka jest pusta jak bęben Rolling Stonesów. Jest zwyczajnie głupia i nie chcę tu jej obrazić, tylko określić jej poziom zdolności intelektualnych. Nawet gdy inne postacie wprost dają jej proste polecenia dla jej dobra, ona całkowicie je ignoruje. Po drugie, morałem bajki jest, że Królewna Śnieżka nie będzie już ofiarą rasizmu, ponieważ… tak powiedziała jej matka, pogardzana i znienawidzona przez poddanych, zdradzana przez męża Królowa Śnieżka? Mamy tu znany ze współczesnej kultury motyw odnajdywania swojej siły przez kobietę, z tym że wspomniana kobieta robi to w dosłownie ostatnich 8 wersach. Bez związku z całą resztą opowieści. A co tam.
Śpiąca Królewna
Tak dla odmiany, Śpiąca Królewna jest homoseksualnym mężczyzną. Jest to bez wątpienia bajka, które pokrzepia serca osób homoseksualnych, ponieważ okazuje się, że gejowski kochanek zapewnia odporność na rany kłute i cięte, a także przy odpowiednio długim pożyciu pozwala wyczarować będącego wampirem niemowlaka. I ja bym chciał, by tu gdzieś była przesada, ale jeżeli ta bajka ma jakiś morał, to ja go nie dostrzegam.
Roszpunka
Roszpunka odrzuca ojca, który od lat więzi ją w wieży, następnie odrzuca księcia, który z wieży chce ją uratować. Ma już przecież wszystkie bogactwa świata, ponieważ ojciec przez lata spełniał każdą jej zachciankę. Następnie ucieka od obu, by biegać po lesie. Nie rozumiem, morału chyba nie ma.
Jaś i magiczna fasola
Kolejny tekst, którego nie rozumiem. Półsierota Jaś jest nierobem, który powinien powoli dorastać, a nic nie robi całymi dniami, przez co jego matka go nie kocha. Dostaje magiczną fasolę, przewijamy trochę dalej czas, wraca z góry z obcym człowiekiem i cielakiem, przypadkiem mordując swoją matkę. Jaś zaczyna mieszkać z nowym “tatą” i cielakiem, idzie do pracy i wszystko kończy się dobrze, ponieważ tak naprawdę Jaś potrzebował tylko trochę miłości. Jakby, co?
Jaś i Małgosia
Mąż zazdrosny o to, że jego żona piecze pyszne słodycze, która on następnie sprzedaje w swojej piekarni, potwierdza, że żona jest czarownicą, przez co wyłupują jej oczy i zostawiają w lesie na śmierć. Mąż żeni się ponownie. Nowa żona próbuje wielokrotnie zamordować Rishi i Laxmi (naturalizowane wersje Jasia i Małgosi), by koniec końców zostać upieczoną w piecu przez ex-żone i dzieci, w domku z piernika. Następnie co wieczór mama i dzieci wysyłają ojcu pyszne ciasteczko, by pamiętał, o wszystkim co stracił. Morał niejasny.
Piękna i Bestia
W końcu! Jedyne opowiadanie, które według mnie jest naprawdę niezłe. Rzeczy wynikają z siebie, a do tego mimo gorzkiego morału, jest on doprawiony słodką nutą. Z tego powodu, nie będę go spoilerował. Nawet naturalizacja imion tak bardzo nie przeszkadzała mi, chociaż akurat w tym opowiadaniu wymiana imion przy całkowitym zignorowaniu tego, że np. małżeństwo (które jest dość ważnym elementem baśni) wygląda trochę inaczej na dalekim wschodzie, jest zwyczajnie słabe. Mimo wszystko, to opowiadanie, jako jedyne, polecam.
Po opisaniu siedmiu opowiadań nie mam siły streszczać ich dalej, szczególnie że brakujące pięć jest równie nieszczególne. Sinobrody to opowiadanie o ofierze przemocy mordującej swojego prześladowcę, bez morału; z Kopciuszka dowiemy się, że kobieca przyjaźń jest warta więcej niż jakiś tam książe. Mała syrenka zarzyna tragicznym literacko wykonaniem dość ciekawą ideę, czyli uświadamianie Arielki, że porzucanie całego swojego życia dla faceta, który nawet nie wie, że istniejemy, nie jest najlepszym pomysłem. To opowiadanie uważam, że może mieć nawet trochę wartości współcześnie, ponieważ może zwrócić uwagę nastolatkom, że wzdychanie do Marka/Ady z 3C, z którymi nigdy nie rozmawialiśmy, ma niewielki sens. Titelitury zirytowały mnie trochę bardziej, ponieważ morałem jest, że nawet najgorsza dusza może uniknąć kary za swoje grzechy, jeżeli urodzi bachora. Piotruś Pan to historia o tym, że jak się bardzo chce, to można zdradzać męża.
Powyżej skupiłem się głównie na warstwie fabularnej. Literacko niestety to również nie jest dobrze napisane. Odniosłem wrażenie, że autor wykorzystał wymówkę, że są to bajki, by używać języka prostego, powtórzeń, niezbyt dbać o logikę czy realność wydarzeń. Owszem, baśnie tak się pisze, ale baśnie utrzymują przy tym wszystkim jakąś strukturę i mają morał. Tutaj morał zwykle jest wepchnięty na siłę nogą i nijak się ma do treści baśni.