Opinia na temat “Słowodzicielki” to kolejny tekst, który już przed napisaniem jawi mi się jako trudny, chociaż tym razem z raczej przyjemnych powodów. Miałem okazję spędzić z Anią Szumacher trochę czasu, poznać ją i polubić, więc czuję lekki dyskomfort, oceniając jej twórczość. Postanowiłem więc napisać to w formie raczej opisu swoich uczuć, których podczas czytania było całkiem sporo.
Siadając do czytania, byłem szczerze zaintrygowany oraz zainteresowany. Bardzo trafił do mnie pomysł napisania meta-opowiadania, opowiadania, w którym postacie są co najmniej częściowo świadome tego, że są tylko tym – postaciami w tekście literackim. I pierwsze akapity oraz rozdziały jak najbardziej dostarczyły tego, co oczekiwałem. Z zapartym tchem przerzucałem kartki, zagłębiając się w świat przedstawiony. Świat ten z jednej strony był dość generyczny, głównymi bohaterami jest bardzo stereotypowy honorowy rycerz, moralnie wątpliwy zabójca oraz bard bawidamek, jednak czytanie o ich przygodach z meta komentarzem było interesujące. Nie przeszkadzał mi także najbardziej bezczelny popychacz fabuły do przodu, tak zwany “szukacz”, który na zasadzie “deux ex machina” wskazuje, gdzie powinni udać się bohaterowie. To wszystko miało jak najbardziej sens w ramach przedstawionej koncepcji i czytanie sprawiało przyjemność, szczególnie, że lekki język umożliwia połykanie stron i rozdziałów. W pewnym momencie nastąpił jednak zgrzyt.
Unikając spoilerów, poczułem, że cała warstwa “meta” z powodu fabularnych rozwiązań traci znaczenie. Tak, niby wiadomo, że to tylko świat literacki, ale po pierwsze ten świat literacki zaczyna tracić kontakt z autorem, co jest ciekawe, poniekąd odpowiada na pytanie, co dzieje się w książce, gdy autor nie patrzy, ale także ze względu na [**wymazane spoilery**] nabiera on cech zwyczajnej książki. Postacie niby wiedzą, że są tylko literami na kartce, ale skądinąd słusznie dochodzą do wniosku, że z ich perspektywy nie ma to najmniejszego znaczenia, więc dalej przeżywają swoje raczej niezbyt wyjątkowe przygody. Wywołało to we mnie silny zawód, zaryzykowałbym, że wręcz poczułem się oszukany, bo po sugerującym głębię wstępie zaczynałem czytać zwyczajne lekkie fantasy. Był moment, że miałem ochotę przerwać czytanie.
Ale wstrzymaj konia rycerzu w stal odziany. Przecież to, jakie ja miałem oczekiwania wobec książki, nie powinno sprawiać, że nie jestem w stanie się cieszyć z tego, co jest. Zorientowałem się, że przecież autorka książki ma ten przywilej, że to ona decyduje, co chce napisać, a ja powinienem oceniać to, co napisała, a nie to, czego nie napisała, co ja bym chciał, by napisane było. Trochę to zagmatwany ciąg myśli, ale pozwolił mi już z przyjemnością, choć nie zachwytem ani szczególnym zaintrygowaniem, doczytać do końca. I było warto, bo ostateczny plot twist faktycznie mnie zaskoczył i przez to po ostatniej stronie zostałem z przyjemnym wspomnieniem. Jeżeli pojawi się druga część chętnie przeczytam.