Napisanie tej opinii jest dla mnie wyjątkowo trudne. Po pierwsze, bez wątpienia “27 śmierci Toby’ego Obeda” to jedna z trudniejszych książek, pod względem emocjonalnym, jakie czytałem w ostatnim czasie. Czytanie o kanadyjskich szkołach, w których planowo i oficjalnie, próbowano wyrugować z dzieci ich język i tożsamość za pomocą przeraźliwych metod, do przyjemnych nie należy. Ostatnią pozycją, która z podobną siłą rezonowała w moim sercu, był “Człowiek w poszukiwaniu sensu” Frankla – co mówi sporo o tej książce. Po drugie jednak i chyba nawet ważniejsze, ten zbiór reportaży, bo raczej tak powinno się go potraktować mimo widocznej pracy autorki, by zebrać je w jedną narrację, chyba mi się nie podoba. Problem w tym, że to nie jest książka, która nie podobać się może łatwo. Przecież właśnie o tym jest to opowieść, o białym człowieku, który ignorował i odwracał wzrok, gdy maltretowano rdzenną ludność Kanady, tak zwane first nations. Czy ja też po prostu odwracam wzrok?
Dużo łatwiej byłoby mi, tak myślę, gdyby Joanna Gierak-Onoszko opisała tylko zbrodnie białego człowieka sprzed dziesięcioleci. Autorka jednak nie tylko opisuje proceder, który miał miejsce, ale pokazuje również procesy, które trwają dzisiaj – dzieci i wnuczki osób, które zdołały przeżyć bestialskie niejednokrotnie traktowanie. Zahacza również o aktualny problem dobrze schowanego pod powierzchnią kanadyjskiego rajskiego życia rasizmu, specyficzną formę kolonializmu, która leży u podstaw Kanady, o zawsze idący ramię w ramię z biedą alkohol, o tak zwane cultural appropriation i o poprawność polityczną. A im więcej tych tematów się pojawia, tym mój odbiór jest bardziej niejednoznaczny.
Częściowo mam wrażenie, że wynika to z tego, że jakoś nie mogłem wczuć się w ton autorki. Czytając, wyczuwałem naturalnie, kiedy autorka chciała postawić akcent, wskazać mi palcem “o tu! Zobacz jakie to straszne!”, ale zabiegi te nijak nie zgrywały się z moim odbiorem. Bardziej wybijało mnie to z rytmu czytania, miałem wrażenie, jakby autorka chciała jeszcze bardziej podbić moje emocje, czy może raczej w zawoalowany sposób dać mi znać, co powinien czuć. Ale jak ma zachwycać, jak akurat nie zachwyca?
Dużo większym problemem było to, że nie wiem, czy świadomie, ale Joanna Gierak-Onoszko pod pierwszą warstwą opisującą okropny proceder sprzed lat i jego konsekwencje, pośrednio opisała także coś, co w mojej ocenie należy nazwać popełnianym właśnie samobójstwem. Trwającym nadal. Nie chciałbym, by zrozumiano mnie źle – biały człowiek wyrządził i wyrządza nadal ogromne krzywdy rdzennej ludności Kanady, to nie podlega dyskusji. Z drugiej strony, czytając wywiady z rozmówcami autorki, odnosiłem wrażenie, że nie koncentrują się oni na lepszej przyszłości, tylko stale przeżywają tragiczną przeszłość. Zdarzało mi się spotykać takie osoby w Polsce, które stale żyją krzywdami wyrządzonymi nam przez Niemców czy Rosjan, jednak były to wyjątki, podczas gdy z “27 śmierci” wyłania się obraz całych grup etnicznych żyjących w ten sposób. Mam nadzieję, że to tylko wybór tekstów sprawiał takie wrażenie, ale było ono na tyle silne, że naprawdę utrudniał mi lekturę. Szczególnie że cały czas gdzieś ledwo pod powierzchnią moich myśli kryło się pytanie – czy to tylko moja próba bronienia się przed trudną rzeczywistością? Czy wmawiam sobie, że nie da się pomóc komuś, kto nie chce pomocy, by nie musieć zmierzyć się z historią?
Tylko, to przecież nie moja historia. W żaden sposób nie można mnie powiązać z katolickimi szkołami (to nie mój kościół), z Kanadyjczykami (to nie mój kraj), z imigrantami, z kolonizatorami. Nie obciążają one mojego sumienia w najmniejszym stopniu, a mimo to czytając, czuję ból. To nie ból, który odczuwa dzisiaj Kanada wynikający z poczucia winy, ani ból wynikający z solidarności, bo i z ofiarami nic mnie nie łączy, ale ludzka odpowiedź na cierpienie drugiego człowieka, niezależnie od koloru jego skóry.