„Jak Bóg przykazał” zaskoczyło mnie bardzo. Krótki opis z tyłu okładki zainteresował mnie poetyckim językiem i enigmatycznym klimatem. Już po tym pierwszym kontakcie z opowieścią widzimy, że ta historia nie będzie zwykła – są tu patologiczna rodzina, ofiary wypadków, ludzie złamani, absurdalny pomysł, a nawet szczypta magii. Oczekiwałem więc czegoś o przyjaźni między strzaskanymi, o silnych relacjach ludzi, którzy poza sobą nie mają już nic więcej. Myślałem, że taka grupa, doprowadzona do ostateczności przypadkiem poruszy coś nadprzyrodzonego, niewyjaśnionego i do włoskich realiów wkradnie się odrobina czarów. Jak bardzo się myliłem!
Autor jest do bólu realny; bardzo bezpośrednio, zarówno formą jak i treścią, odwzorowuje sposób życia nizin społecznych. Każdy z głównych bohaterów jest głęboko zaburzony, dysfunkcjonalny, a ich przyjaźń (jeśli to można tak nazwać) bynajmniej nie pomaga im pokonać codziennych trudności, a raczej wzmacnia, niczym zamknięty pokój, zło, które jest w każdym z nich. Postacie są wzajemnie dla siebie wsparciem, ale jest to troska wypaczona, działanie ukierunkowane na to, by osoba z problemem poczuła się lepiej, a nie by poprawiła swoją sytuację.
To co podobało mi się bardzo w opowieści, to pokazanie, że w najczarniejszych momentach życia człowiek jest sam. Idea ta wyraża się w tym, że wedle opracowanego planu, kradzież bankomatu każdy zaczyna w swoim domu, czy nawet pokoju. Ta pozornie nic nie znacząca decyzja sprawia, że w momentach próby, żaden z bohaterów nie ma nawet tego toksycznego wsparcia, do którego jest przyzwyczajony. Warto jednak zauważyć, że to nie tylko ślepy los – postacie kilkukrotnie odmawiają zmierzenia się z przeznaczeniem wspólnie, porzucają się wzajemnie i rezygnują z pomocy. I tak muszą same cierpieć i same podejmują najgorsze dla siebie decyzje. To nie opowieść o grupie, ale grupa dramatów jednego bohatera.
Po przeczytaniu i szybkim googlowaniu byłem troszkę zły na autora za brak kolejnej części, za niedokończone wątki. Po chwili jednak nadeszła refleksja, że tak intensywnej historii nie dałoby się spiąć klamrą i stworzyć mitycznego „endu”, happy czy nie. Ostatnie strony zostawiają ogromne pole do dalszych wydarzeń, jako czytelnik nie jesteśmy w stanie przewidzieć prawie niczego. Prawdopodobnie celowo, bo przecież tak wygląda życie, stale bez ostatniego aktu.